Z czasów peerelowskiej edukacji (wspominam ją z coraz większą wdzięcznością) pamiętam symbol przyjaźni polsko-radzieckiej: polską biało-czerwoną flagę powiewającą dumnie – obok czerwonej – na Bramie Brandenburskiej w Berlinie w maju 1945 r. Zatknął ją – zdaje się – dzielny Janek Kos, jeden z czterech pancernych. Niestety, ten piękny obrazek okazał się mitem. Na Bramie Brandenburskiej była tylko flaga sowiecka. Zdobiąca szczyt Bramy kwadryga bogini zwycięstwa – Victorii – kieruje się nieodmiennie na spotkanie z Rosją. Na osi jej ruchu liczą się tylko Niemcy i Rosja. Tak było w czasach, kiedy Bramę budował następca Fryderyka II i konsumował owoce jego sojuszu z Petersburgiem: dokonywał II i III rozbioru Polski. Tak jest też współcześnie, choć nikt rozbioru Polski nie dokonuje, lecz jedynie ignoruje jej odrębne istnienie na szlaku między Berlinem i Moskwą.
„Strategiczny sojusz XXI wieku”
Mówił o tym wyraźnie dziesiątki razy Władimir Putin. Także m.in. w swoim pamiętnym wystąpieniu na Westerplatte 1 września 2009 r. Kierował je wtedy w stronę Niemiec właśnie, ponad głowami zachwyconych zwolenników polityki historycznej premiera Donalda Tuska. Mówił wtedy o pakcie Ribbentrop–Mołotow jako swoistej odpowiedzi na traktat wersalski, „krzywdzący wielki naród niemiecki”. I podkreślił, że 50 lat później to „jego ojczyzna” (miał na myśli Związek Sowiecki) przyniosła Niemcom wolność, pozwoliła obalić mur. W wielu innych wystąpieniach, m.in. przed kamerami największych niemieckich telewizji (RTL, ZDF), już bezpośrednio do swoich niemieckich widzów formułował imponującą wizję nowego ładu, opartego na współpracy dwóch wielkich mocarstw: Rosji i Niemiec. Wzorował ją nie na mrocznych czasach Hitlera i Stalina bynajmniej, ale na (już) bardziej politycznie poprawnej erze współdziałania kanclerzy Otto Bismarcka i Aleksandra Gorczakowa. Władimir Putin pozwalał sobie przy takich okazjach na piękne uogólnienie, iż Europa rozwijała się najlepiej wtedy właśnie, gdy przyjaźń między Rosją a Niemcami (Prusami) rozkwitała tak, jak w XVIII i XIX wieku. I on, i wielu jego słuchaczy zdawało się wtedy jakby zapominać, że w owej perspektywie znikały (czasem nawet z politycznej mapy) niektóre kraje i narody tej części Europy, którą uprzywilejowuje położenie między Rosją a Niemcami.
Możemy wzniosłe słowa i wizje Władimira Putina lekceważyć. Nie lekceważą ich jednak sami Niemcy. Także dlatego, że za słowami idą czyny. Współpraca gospodarcza niemiecko-rosyjska się zacieśnia. Gazociąg Północny jest tylko jednym z jej symboli. Rosja próbuje razem z Niemcami rozstrzygać problemy państw trzecich naszego regionu Europy. Na razie takie współdziałanie Moskwy i Berlina w roli dobrych patronów całego regionu dotyczy Mołdawii (polecam lekturę tekstu dr. hab. Krzysztofa Szczerskiego „Alarm mołdawski – test dla ministra Sikorskiego”), ale przecież nie ma zasadniczych przeszkód, by silni mogli decydować za słabszych także gdzie indziej. Taka wizja powrotu do koncertu mocarstw jest kusząca – w Rosji nikt jej nie kryje. W Niemczech owej pokusie ulega część kół gospodarczych zainteresowanych spółkami z Gazpromem, ale także politycy, którzy zainwestowali już wiele (część z nich – jak kanclerz Schroeder – z wielkim osobistym zyskiem finansowym) w „strategiczny sojusz XXI wieku”.
To właśnie owa wizja i zasługi położone dla jej wprowadzania w czyn miały się stać powodami obdarowania Władimira Putina wielką, niezwykle prestiżową nagrodą Kwadrygi. Tak, to ta kwadryga z Bramy Brandenburskiej jest symbolem nagrody, którą miał 3 października odebrać rosyjski „żelazny kanclerz” (obok statuetki miał otrzymać skromną kopertówkę – 100 tys. euro). Flaga rosyjska obok niemieckiej. Pruska kwadryga gna na spotkanie z rosyjską trojką.
Drobny wypadek na drodze do sojuszu dwóch kanclerzy
Nieoczekiwanie jednak kwadryga wykoleiła się w tym pędzie. Nie wszyscy Niemcy bowiem podzielają entuzjazm wobec prusko-rosyjskich tradycji imperialnych. Jest także element demokratycznej poprawności, wpisany – na szczęście – w 70-letnie tradycje Republiki Federalnej Niemiec. O ile np. nasz minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski nie miał wątpliwości, że nigdy w swojej historii Rosja nie hołdowała tak wartościom demokratycznym jak pod rządami Putina (takich słów użył w artykule napisanym specjalnie na przywitanie rosyjskiego premiera na Westerplatte 1 września 2009 roku), o tyle część przynajmniej opinii publicznej w Niemczech takie wątpliwości zachowała. Nie wszyscy byli zachwyceni niezwykłym upokorzeniem, jakie zgotowała już kiedyś sama sobie Saksonia, przyznając swoje najwyższe odznaczenie Władimirowi Putinowi, który z tym akurat landem był istotnie związany przez lata służby w Dreźnie – w roli oficera werbunkowego KGB. Nie wszyscy też uznają los ok. 200 dziennikarzy, którzy zginęli w Rosji pod rządami Władimira Władimirowicza, czy los wielu dziesiątków tysięcy Czeczenów, których Putin obiecał dopaść „choćby w kiblu” (i obietnicy dotrzymał), za zachętę do wskazania osoby obecnego premiera Federacji Rosyjskiej jako najwłaściwszego laureata ogólnoniemieckiej tym razem nagrody. Takie wątpliwości wyraziło także kilku zagranicznych laureatów Kwadrygi z lat poprzednich, m.in. Václav Havel. I, jakby z zawstydzeniem groźbą międzynarodowego skandalu i kolejnego wewnętrznego upokorzenia, ogłoszono właśnie, że Kwadryga 2011 nie zostanie przyznana.
Andrzej Nowak
Autor jest publicystą i sowietologiem, profesorem nauk humanistycznych, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego
Cały arytuł można przeczytać w aktualnym numerze “GP”